Początek....
Komentarze: 4
To pierwsza część mojego pierwszego, debiutanckiego opowiadania, więc prosze o zrozumienie.Dalsze części bedą się ukazywały w miarę mojego wolnego czasu.
Chris powoli otworzył oczy, ale nie umiał przebić ogarniającej go ciemności.
-Dziwne- pomyślał-dlaczego jest tak ciemno i dlaczego ja leżę na wznak. Przynajmniej to ustaliłem na razie.Zdziwił się ze ta ciemność go nie przerażała, wręcz przeciwnie czuł wewnętrzny spokój, jakiego wcześniej nie doznał chyba nigdy, a przynajmniej nie przypominał sobie takiego stanu. Próbował sobie przypomnieć co się stało .
-Może mam amnezję? To się czasami zdarza...I gdzie ja do cholery jestem...
Pomyślał o porwaniu, ale zaraz odrzucił tę możliwość. Przecież nie był nikim ważnym, nie miał bogatych rodziców, właściwie to chyba nikt by za niego nie zapłacił. Bo i po co. Analizując sytuację próbował wychwycić ledwo słyszalne szmery dobiegające nie wiadomo do końca skąd.
-Rany Boskie...duchy...-Pomyślał i poczuł się inaczej, ale nie był to strach, a raczej stan zawieszony gdzieś między niezrozumieniem a zrozumieniem i akceptacją. Mimo wszystko czuł że się nie boi, a wręcz przeciwnie, podświadomie pragnął spotkania z "tym czymś". Nie potrafił tego wytłumaczyć, czuł że coś jest nie tak.
-Tylko spokojnie...jechałem samochodem z Marvinem, on prowadził, a potem...na zakręcie....
-Nie, to niemożliwe, pamiętam ten huk, pamiętam strach, pamiętam krzyk....
A mówiłem durniowi, aby lepiej uważał na drodze i nie pił tyle. Przyjęcia u Brendoow zawsze są zakrapiane alkoholem, a właściwie niezakrapiane, ale to strumień alkoholu, a nawet rzeka.
-Co się ze mną stało?
-Uspokój się, nie żyjesz?. Właściwie obydwaj nie żyjemy...-Chris usłyszał znajomy głos blisko siebie
Zapadła głucha, dziwna cisza, nagle pojawiło się setki pytań, Chris przez moment potraktował to jako niesmaczny żart.
-Marvin?- popłynęło pytanie w czarną otchłań, ale dziwnie nie czułem otwieranych ust...
-A kto? Święty Mikołaj?
Dziwne poczucie humoru Marvina znał od lat i nie mógł to być nikt inny. Przypomniał sobie właśnie w tym momencie, gdy jako dziecko Marvin często nabierał go na różne sposoby. Mimo wieloletniej przyjaźni niewiele się zmieniło. Obydwaj zostali szacownymi panami pnącymi się w karierze małomiasteczkowej społeczności.
-Nie żyjemy, rozumiesz?
-Skoro nie żyjemy to jak się tutaj znalazłeś i rozmawiasz ze mną?
-Czyli jestem w niebie, piekle albo czymś takim?- Chris słabo orientował się w życiu po śmierci, od lat nie chodził do kościoła, uważał to za stratę czasu, jednocześnie głosząc że najważniejsza w życiu jest dobra praca, a właściwie dużo pracy. Można powiedzieć, że to właśnie ona była dla Chrisa najważniejsza, ważniejsza niż Bóg, rodzina i przyjaciele.
c.d.n.
Dodaj komentarz